Wkrótce po zmianie na pozycji sowieckiego genseka w marcu 1985 roku i rozpoczęciu przez nową komunistyczną ekipę „liberalizacji” w ZSRS, pojawiły się pierwsze symptomy zmian w PRL, wynikające niewątpliwie z natychmiastowego przyjęcia takiej samej strategii przez komunistów polskich. Zasadnym byłoby jednak doszukiwać się przygotowań do tych działań już kilka lat wcześniej, we wprowadzeniu „stanu wojennego” w grudniu 1981 roku, po poprzedzającej go „socjalistycznej odnowie”. W rezultacie tych posunięć, nie tylko zneutralizowano rodzącą się opozycję antykomunistyczną (antysystemową, w przeciwieństwie do znacznie już rozwiniętej, prosystemowej „opozycji wewnętrznej”), ale także dokonano „puczu partyjnego”, ograniczając grono decyzyjne do zasadniczo wojskowo-czekistowskiej grupy komunistów, która to ekipa, kilka lat później przeprowadziła oczekiwaną „transformację ustrojową”. Komunistyczny generał Czesław Kiszczak – szef MSW PRL, który symbolizował ten „układ władzy”, podkreślał potem, że „»stan wojenny« i »okrągły stół« były dwoma końcami tej samej polityki”, co niewątpliwie w pełni jest zgodne z tezami Golicyna w tej kwestii (pierwsza i druga faza „liberalizacji” w PRL).
Przeprowadzając „odnowę”, a następnie „przesiewając” tzw. siły antysocjalistyczne oraz eliminując spośród siebie „konserwatystów”, komuniści polscy przygotowali grunt pod przyszłą „liberalizację” i operację „okrągłostołową”. Utrzymując następnie na haczyku przynętę „liberalizacji” i używając retoryki narodowej, dokonali jednocześnie selekcji prosystemowej „opozycji wewnętrznej” zgodnie ze swoimi potrzebami. Wprawdzie w podziemiu zaczęła się odtwarzać autentyczna opozycja antykomunistyczna, gotowa walczyć o wolną Polskę, lecz była ona zmarginalizowana i zwalczana przez „opozycyjną” resztę, nie mając ani znaczącego wpływu, ani dostatecznych środków dla spowodowania zmiany postawy społeczeństwa, które generalnie akceptowało władzę komunistów albo wspierało „poprawiaczy” systemu. Do 1986 roku „opozycja wewnętrzna” opanowana i zdominowana została przez prosystemowych „dysydentów” oraz przez „rewizjonistów” – dawnych i niedawnych aktywistów partii komunistycznej.
*
W 1986 roku komunistyczna Służba Bezpieczeństwa (SB) rozpoczęła realizację operacji o kryptonimie „Brzoza”, której celem było wyznaczenie grupy „opozycyjnej”, potrzebnej komunistom do przeprowadzenia strategicznej „liberalizacji”. W jej ramach odbyły się wstępne „negocjacje polityczne” pomiędzy bezpieczniackimi przedstawicielami rządzącej PRL grupy komunistów, a wybranymi „rewizjonistami” i „dysydentami”. Pierwsza tego rodzaju rozmowa przeprowadzona została z ich czołowym przedstawicielem Jackiem Kuroniem, już w połowie września 1985 roku. Po tzw. amnestii z lata 1986 roku, wspomniana grupa „dysydentów”-„rewizjonistów” przyjęła bardziej aktywną rolę w komunistycznej rozgrywce.
Drugim partnerem komunistów w realizacji polskiej odsłony pierestrojki stali się hierarchowie polskiego Kościoła Katolickiego, od czasu „stanu wojennego” ich stałego „konsultanta”. W tym kontekście, w maju 1986 roku odbyło się spotkanie prymasa Józefa Glempa z czołowym członkiem politbiura Hieronimem Kubiakiem. Hierarchowie Kościoła pełnili ponadto rolę łączników do wybranej części „opozycji”, a także gwarantów zawartych z nią „uzgodnień”. Obaj partnerzy komunistów w dużym stopniu kontrolowani byli operacyjnie przez SB i/lub komunistyczne, wojskowe służby wywiadowcze i kontrwywiadowcze, przygotowujące już pole do przyszłej „transformacji”.
W czerwcu 1986 PRL przyjęta została do Międzynarodowego Funduszu Walutowego (rok wcześniej USA wycofały swoje weto w tej kwestii). 10 października 1986 roku Lech Wałęsa i grupa „dysydentów” zwrócili się do władz USA o zniesienie sankcji wobec PRL, ogłoszonych przez nie po wprowadzeniu „stanu wojennego” i zdelegalizowaniu „Solidarności”. Wkrótce potem, 18 października doszło do formalnego spotkania komunistów z wysokiego szczebla aparatu partyjnego (Kazimierz Barcikowski i Stanisław Ciosek) z „dysydentami” z kręgów katolickich (m.in. Jerzy Turowicz i Andrzej Wielowieyski). W tym samym czasie komuniści dokonali też symbolicznego „manewru kooptacji” – tworząc strukturę „państwowo-doradczą”, do której włączyli wybranych przez siebie niekomunistów związanych z „opozycją” i/lub z hierarchią kościelną (Władysław Siła-Nowicki, Andrzej Święcicki, Krzysztof Skubiszewski, Maciej Giertych).
*
Na początku 1987 roku komunistyczny przywódca PRL, Wojciech Jaruzelski spotkał się w Rzymie z papieżem Janem Pawłem II m.in. dziękując mu za starania o zmianę polityki Zachodu wobec PRL i sygnalizując „poluzowanie więzów” z Moskwą (co było rzecz jasna taktycznym wybiegiem). Wkrótce potem, w sowieckiej „Literaturnoj Gazietie” ukazał się wywiad z prymasem Polski Józefem Glempem, co poprzedziło dwukrotny pobyt Glempa w ZSSR w roku następnym i jego spotkania tamże, m.in. z sowieckim „ministrem ds. religii”. W czerwcu 1987 do PRL przybył Papież Polak. Po tej wizycie i ponownych spotkaniach Jaruzelskiego z Janem Pawłem II, w prasie „dysydencko-rewizjonistycznej” pojawiły się tzw. przecieki z tych spotkań, zapowiadające duże zmiany w PRL, czyli znaczną „liberalizację” systemu, co też niemal natychmiast znalazło swoje potwierdzenie w faktach. Jeszcze w czerwcu komuniści zezwolili na wydawanie legalnej prasy „umiarkowanie-opozycyjnej” („Res Publica”), a wkrótce potem na działalność politycznych klubów katolickich (Klub Myśli Politycznej „Dziekania”, Wielkopolski Klub Polityczny „Ład i Wolność”) i niekatolickich (Krakowskie Towarzystwo Przemysłowe).
W tym okresie, w PRL doszło też do znaczących „zmian gospodarczych”, głównie w postaci lawinowego rozwoju „sektora prywatnego”. W takich okolicznościach, nastąpił masowy wysyp tzw. przedsiębiorstw polonijno-zagranicznych, przede wszystkim zajmujących się handlem z Zachodem (bardzo dużo w branży nowoczesnej techniki komputerowej), w dużej części zarządzanych i/lub kontrolowanych przez komunistyczny wywiad i kontrwywiad. Elementy NEP-u wprowadzane były jednak przez komunistów już wcześniej, grunt pod zmianę „modelu gospodarczego” komuniści przygotowywali od czasów „stanu wojennego” (w 1983 roku utworzyli „doświadczalną” spółkę „Interster”, a w 1984 roku bardziej rozbudowaną „Agrotechnikę”), stymulując tym sposobem dalszy rozwój „sektora prywatnego” – aktywnie uczestnicząc w jego rozwoju i będąc jego beneficjentami (właścicielem ogromnej części „sektora prywatnego” był aparat partyjny wraz z rodzinami).
Cztery lata po opisanych powyżej „inicjatywach” komuniści polscy rozwijali już gospodarczy NEP na znaczną skalę, zaś koniec roku 1987 przyniósł oficjalne rozpoczęcie przez nich „reformy gospodarczej” (przedtem postarali się o „uzgodnienie” tego z narodem, jakkolwiek jego wsparcie w „referendum” nie okazało się być zbyt entuzjastyczne, co zapewne wynikało z ówczesnego zniechęcenia Polaków ciągłymi niedostatkami). Z inicjatywy „reformatora” Mieczysława Rakowskiego, który w tym samym czasie został członkiem politbiura, uruchomili Towarzystwo Wspierania Inicjatyw Gospodarczych, które następnie, wiosną 1988 roku, utworzyło pierwszy bank „nomenklaturowy” (Łódzki Bank Rozwoju). W lipcu 1988 komuniści, pod formalnym zarządem KC partii komunistycznej (Akademia Nauk Społecznych przy KC PZPR) założyli spółkę PHU Transakcja, poprzez którą, niecały rok później, na fundamencie wspomnianego banku, utworzyli m.in. dużo większy Bank Inicjatyw Gospodarczych. Był to pierwszy bank który wszedł na utworzoną później giełdę, protoplasta dzisiejszego Banku Millenium. Jego właściciele i zarząd nie ukrywają swoich afiliacji – na stronie internetowej tego banku można się dowiedzieć, że „jest rówieśnikiem polskich przemian. Powstał w 1989 roku jako jeden z pierwszych polskich banków z kapitałem prywatnym (działalność rozpoczął pod marką Bank Inicjatyw Gospodarczych BIG SA)”. Jak się jednak zdaje interesy polskich komunistów musiały iść dość kiepsko, bowiem w styczniu 1990 roku otrzymali oni od partii sowieckiej 1 milion dolarów na „transformację” PZPR w”socjaldemokratyczną” SdRP (do zwrotu, była to tzw. pożyczka moskiewska; w transferze tych pieniędzy pośredniczyło KGB).
*
Na początku 1988 roku rozpoczęło się dużo znaczniejsze „zbliżanie stanowisk” wybranej części „opozycji” z komunistami. W założonym m.in. przez SB czasopiśmie „Konfrontacje” (patronat partyjny nad nim sprawował wspomniany już sekretarz centralkomitetu PZPR Ciosek), ukazały się artykuły przedstawicieli „opozycji” (Macieja Łętowskiego i Ryszarda Bugaja) oraz wywiad z Bronisławem Geremkiem, czołowym „dysydentem”-„rewizjonistą” z „opozycji” (a także, co świadczy o swoistym poczuciu humoru komunistów, fragment „Folwarku Zwierzęcego” Orwella), a w redakcji tego „czasopisma” odbywały się spotkania i debaty czołowych komunistów i reprezentantów „opozycji”. Z sekretarzami partyjnymi spotykali się także „opozycjoniści” katoliccy powiązani z hierarchią kościelną, stowarzyszeni w klubach katolickich (m.in. w warszawskim Klubie Inteligencji Katolickiej). W ten sposób, rozpoczęła się szczegółowa selekcja grupy, która wkrótce miała zaakceptować i poprzeć planowane przez komunistów „reformy”. Póki co, komuniści nie chcieli jeszcze korzystać z usług „przywódczych” Wałęsy, chociaż świadczył im je z dużym zaangażowaniem już 8 lat wcześniej (co też sam podkreślał w późniejszych rozmowach z bezpieką), zapewne uznając go za zbędnego w tej fazie pomocnika, przy tym niepewnego i zakłamanego, które to zdanie nieraz między sobą wyrażali.
Podczas peerelowskich strajków z wiosny 1988, sprowokowanych wcześniejszą podwyżką cen (pierwszy strajk, w Bydgoszczy, został zainicjowany przez komunistyczne „związki zawodowe”), do „opozycjonistów”, zaakceptowanych już wcześniej w wyniku (nie-)”konfrontacyjnych” spotkań, usiłowała dołączyć „solidarnościowa” grupa zorganizowana wokół Wałęsy, także oferując komunistom swoją pomoc w „reformowaniu gospodarki” („mediatorami” pomiędzy władzami a strajkującymi robotnikami byli m.in. przyszli premierzy PRL/”Rzeczpospolitej Polskiej” Tadeusz Mazowiecki i Jan Olszewski – ten pierwszy od związany od lat z kręgami „postępowych” katolików, a ten drugi z „socjaldemokratyczną opozycją”). Początkowo komuniści przyjęli tę ofertę, lecz później z niej zrezygnowali, być może uznając, że chętni do „pomocy” są jeszcze zbyt „niedojrzali”. Łatwo zlikwidowali strajki, potwierdzając tym samym słabość grupy Wałęsy. Wkrótce potem wzmocniła się ona jednak kadrowo, a radykalne elementy zostały z niej wyeliminowane (z kolei wzrosła wśród niej agentura).
W czerwcu 1988 roku komuniści zaczęli otwarcie głosić hasło „okrągłego stołu” (Jaruzelski podczas tzw. plenum KC PZPR). Wówczas też doszło do spotkania czołowych sekretarzy centralkomitetu z hierarchami Kościoła Katolickiego (jednym z nich był kardynał Franciszek Macharski) w kwestii dalszego „pluralizmu stowarzyszeniowego”. W lipcu 1988 do PRL przybył Gorbaczow, aby nie tyle „wesprzeć Jaruzelskiego” (nie musiał bowiem tego robić, mając w nim wiernego naśladowcę, który dodatkowo mógł robić bez przeszkód to, czego sowieci od niego oczekiwali), ile skontrolować, jak udaje się „eksperyment w laboratorium” (PRL była w tym czasie w czołówce „przemian” wśród „krajów socjalistycznych”, na równi z „ludowymi” Węgrami), a przy okazji sprawdzić poziom „nastrojów społecznych” i poparcia dla pierestrojki, których skalę dobrze ujawniała, zaśpiewana osobiście sowieckiemu gensekowi i gremialnie oklaskiwana przez wszystkich obecnych piosenka pt. „Wieje wiosna ze wschodu” w wykonaniu popularnego w kraju piosenkarza, Andrzeja Rosiewicza.
Jak się wydaje, „gospodarska wizyta” sowieckiego genseka miała na celu także nadanie dodatkowego impulsu polskiej odsłonie „liberalizacji„, bowiem niezwłocznie po niej, stratedzy komunistyczni w PRL zaoferowali „nowy podział władzy po konsultacjach z umiarkowaną opozycją i Kościołem”. Zapewne nie bez związku z tą propozycją, miesiąc później rozpoczęły się kolejne strajki „Solidarności”, w trakcie których, po uprzednich zakulisowych kontaktach z komunistycznymi władzami, grupa Wałęsy ponownie zaoferowała swoją wolę porozumienia się z nimi i wsparcia ich „reform”. Po „przyjęciu” tej oferty przez komunistów, tym razem bez wahania się jak poprzednio, strajki zostały zakończone (było to warunkiem komunistów, na który przystano, łamiąc opór strajkujących robotników).
Zaraz potem rozpoczął się konkretny „dialog”, w którym rolę gospodarza pełnił szef MSW PRL. Początkowo spotykano się w willi MSW przy ul. Zawrat w Warszawie, zaś od 16 września, gdy grono osób znacznie się powiększyło, w większej willi MSW w Magdalence pod Warszawą. „Dialog” ten, okazał się w rezultacie być nie tylko owocnym, ale przy każdej okazji spotkania się ze sobą, w Orwellowskiej atmosferze, także obficie przez wszystkich uczestników spotkań „opijanym” (na polecenie Kiszczaka zostało to sfilmowane i obecnie jest dostępne w Internecie jako tzw. taśmy z Magdalenki). Przedstawiciele prymasa i episkopatu Kościoła Katolickiego w PRL przyjęli w nim rolę pośrednika, ale też i żyranta „ustaleń”. W istocie były one zasadniczo wcześniej opracowane przez strategów komunistycznych, a rola drugiej strony sprowadzała się do ich zatwierdzenia i firmowania w imieniu popieranej przez większość narodu „opozycji” (bratanie się przy wódce ułatwiało to zadanie).
Zanim doszło do sfinalizowania „ustaleń”, komuniści postarali się „przypomnieć” narodowi Wałęsę, promując go na nowo, a także przekonując aparat partyjny oraz towarzyszy z bezpieczeństwa w kwestii zarejestrowania (neo-)”Solidarności”, co było symbolicznym postulatem „opozycji” ([neo]-„Solidarność” miała być w pełni kontrolowana odgórnie, a elementy radykalne miały być w niej wyeliminowane bądź zneutralizowane). Na początek opublikowano wywiad Wałęsy dla „Konfrontacji”, a potem nastąpiły „konsultacje”, w trakcie których „władcy peerelu” wprowadzili do gry także swoich „koalicjantów”. Przedmiotem „dialogu u Kiszczaka” były bowiem przyszłe „przemiany społeczno-polityczne”, które, jakkolwiek autorstwa komunistów, miały być po sowiecku zaakceptowane publicznie przez wszystkich Polaków. Ich zasadniczą konstrukcję „uzgodniono kolektywnie” jeszcze przed końcem roku. W międzyczasie, ponownie wypromowano Wałęsę, tym razem już w ogólnokrajowej telewizji, w tzw. prime time, w „konfrontacji” z członkiem politbiura, szefem komunistycznych związków zawodowych, Alfredem Miodowiczem, który dziwnym trafem nie miał w niej zbyt wiele ciekawego do powiedzenia. W ten prosty sposób, Wałęsa stał się pożądanym „partnerem” komunistów, popieranym gremialnie przez naród i zagranicę. Komunistom pozostało jedynie ponownie pozwolić mu „przewodzić”.
18 grudnia 1988 „opozycja” utworzyła własną strukturę polityczną – Komitet Obywatelski przy Lechu Wałęsie, jakkolwiek ten był w niej jedynie „pionkiem w grze” (czemu też trudno się dziwić). Należało do niego 135 osób. O przynależności do tej struktury politycznej, a także o jej „obliczu”, decydowała kolektywna „siła kierownicza”, której przewodzili partnerzy komunistów w „negocjacjach politycznych” i „dyskusjach” z lat wcześniejszych: Geremek, Kuroń oraz Adam Michnik. Celem ich było przede wszystkim dalsze zbratanie „opozycji” z komunistami (dwaj pierwsi w przeszłości byli nimi formalnie, stając się następnie „rewizjonistami”-„dysydentami”, zaś trzeci promował tzw. eurokomunizm, również z pozycji „rewizjonisty”-„dysydenta”) . Na inauguracyjnym spotkaniu „opozycyjnego” komitetu, ich koncepcję wyraził dobrze Michnik: „droga do konfrontacji jest drogą do wojny domowej (…), [należy myśleć] w kategoriach Polski dla wszystkich. Polski, w której będzie miejsce dla znacznej części obecnego aparatu władzy i administracji”. Z kolei Kuroń ujmował rzecz bez zbędnego owijania w bawełnę: „to byłaby najkorzystniejsza sytuacja, gdybyśmy się potrafili z jakąś częścią obozu władzy porozumieć na gruncie wspólnoty interesów”. Jestem przekonany, że chodziło mu o interesy światowego komunizmu.
*
Wraz z początkiem 1989 roku rozpoczęły się nowe spotkania komunistów z „opozycją” (Kiszczak-Wałęsa) oraz z hierarchią kościelną (Rakowski-biskupi). Sowieci w tym czasie głośno domagali się wizyty Michnika w Moskwie (sygnalizowali to już w kwietniu 1988 roku), akceptując peerelowski „dialog” i doskonale orientując się z kim spośród „konstruktywnej opozycji” należy kontaktować się w kwestiach istotnych dla peerelowskiej odsłony pierestrojki (Michnik przebywał w Moskwie w lipcu 1989 roku).
W sytuacji, gdy retoryka „opozycji” zmieniła się na otwarcie prokomunistyczną, w kraju rozpoczęła się fala demonstracji nielicznej antykomunistycznej opozycji, wśród której największą organizacją była „Solidarność Walcząca” (dużą rolę odgrywało w niej i poza nią radykalnie nastawione młode pokolenie), pod hasłem „dość paktów z czerwonymi”. Zostało ono jednak zignorowane przez resztę Polaków, którzy w owym czasie byli już pod przemożnym wpływem, serwowanej im ze wszystkich stron, propagandy „porozumienia narodowego”. Znaczną rolę w tym zjawisku odgrywały, nie zakłócane w tym czasie przez komunistów, amerykańskie stacje radiowe RFE/RL (Radio Free Europe/Radio Liberty) oraz VOA (Voice of America), straszące widmem konfrontacji i ogromnej liczby ofiar o ile się owo „porozumienie” nie dokona. Wiara w prawdziwość przekazu władz USA przekonała praktycznie całą niekomunistyczną część narodu polskiego. Grupy antykomunistyczne były zbyt słabe i poza własną podziemną prasą o znikomym zasięgu i wpływie, w porównaniu z prasą „opozycji”, oraz demonstrowaniem na ulicach, nie miały możliwości publicznego przekazu swoich poglądów i argumentów.
W lutym 1989 roku rozpoczął się „teatr na użytek publiczny”. W zasadzie wszystko już zostało ustalone podczas „magdalenkowych” spotkań. Komentując w owym czasie wydarzenia „na bieżąco”, obserwator ze strony „opozycji” opisał rzecz następująco: „porozumiano się w ogólnej atmosferze obawy przed ‘rewolucją’, która zniszczyłaby Polskę, pierestrojkę, a cały świat pogrążyła w mrokach zimnej wojny” (wywiad z Krzysztofem Wyszkowskim – „Spod stołu” – „Kultura” paryska nr 502/503, lipiec/sierpień 1989). W ten właśnie sposób, zgodnie z przewidywaniami Golicyna, komuniści przeprowadzili strategiczny manewr, wykorzystując do tego celu „opozycję”.
Po dwóch miesiącach odgrywania owego „przedstawienia” w warszawskim Pałacu Namiestnikowskim (dziś siedziba prezydenta tzw. III RP), przy wsparciu „opozycji”, komuniści bez żadnych przeszkód i pełną parą mogli już przeprowadzać „transformację ustrojową”. Należało jednak jeszcze zmobilizować Polaków, aby ją narodowo-kolektywnie poparli, a pierwszym istotnym krokiem ku temu, było ogłoszenie „niekonfrontacyjnych wyborów”, w których „opozycja” z góry uzyskała przydział 35% miejsc w peerelowskim „sejmie” (utworzono także fasadowy „senat”, gdzie nie było takiego ograniczenia). „Opozycja” otrzymała w związku z tym odpowiednie narzędzia: własną, wielkonakładową prasę (przede wszystkim ogólnokrajowy dziennik „Gazetę Wyborczą”), a także dostęp do komunistycznych „środków przekazu”.
4 czerwca miały miejsce wspomniane powyżej „kontraktowe wybory”. W farsie tej udział wzięły także inne grupy polityczne, pozostające formalnie poza wpływami „konstruktywnej opozycji”, m.in. „solidarnościowa” Grupa Robocza Komisji Krajowej, „niepodległościowa” Konfederacja Polski Niepodległej oraz „konserwatywno-liberalna” Unia Polityki Realnej. Pomimo totalnej propagandy z niemal wszystkich stron, w fikcji „wyborów” nie wzięło udziału ponad 10 milionów Polaków. Ci którzy dali się w nią wciągnąć, w znacznej większości wypowiedzieli się przeciwko komunistom (aby to im ułatwić nazwiska znanych aparatczyków zgromadzono na jednej „liście wyborczej”), jakkolwiek nie miało to żadnego znaczenia dla wyniku. To zjawisko niemile zaskoczyło „konstruktywną opozycję”, która jednak szybko przeszła nad tym do porządku dziennego (Geremek zadeklarował natychmiast, że „pacta sunt servanda”). Niezwłocznie powtórzono „głosowanie” na najważniejszych komunistów, tak aby jednak zostali „wybrani”. Po latach, z dnia owych”wyborów” uczyniono święto narodowej wolności, a w stolicy kraju (i zapewne nie tylko tam) uczczono stosowną nazwą jedną z nowych tras komunikacyjnych.
Wkrótce potem, zgodnie z uzgodnieniami, „podzielono się władzą”. Komunista Jaruzelski został „prezydentem” a 1,5 miesiąca później, po niewielkich targach (okazało się bowiem, że niektórzy z „opozycjonistów” mieli własne „ambicje polityczne”, wbrew ustalonemu kolektywnemu kierownictwu), „opozycjonista” Mazowiecki został „premierem” PRL. „Koalicyjny rząd” odzwierciedlał układ sił i zawarte „porozumienie”. Komuniści decydowali w nim o najważniejszych kwestiach: „sprawach wewnętrznych” (Kiszczak został „wicepremierem” zrestrukturyzowanego PRL), „obronie narodowej”, „transporcie i łączności” oraz „handlu zagranicznym”.
Gospodarczą „terapię szokową”, polegającą na błyskawicznym i niekontrolowanym wprowadzeniu „mechanizmów rynkowych” w ramach „socjalistycznych przemian”, firmował nowo pozyskany „dysydent” Leszek Balcerowicz (był tak znany wśród działaczy „opozycji”, że nie uczestniczył w „dialogu” i nie zasiadał przy „okrągłym stole”) – niegdysiejszy „naukowiec” w Instytucie Podstawowych Problemów Marksizmu-Leninizmu działającym przy centralkomitecie PZPR. Zapewniał on też osłonę dla kontynuacji rozpoczętych przez komunistów „przemian gospodarczych”, w tym dla „reformy systemu bankowego” oraz „rozwoju przedsiębiorczości” (przede wszystkim komunistycznej), a także „sprawiedliwego” podziału majątku, który niebawem nastąpił wg zasady: każdemu, kto jest odpowiednio lojalny wobec „porozumienia narodowego”, według zasług i potrzeb.
Pierwszym przyjętym przez Mazowieckiego zagranicznym „mężem stanu” okazał się być szef KGB ZSRS Kriuczkow, który przybył do PRL dwa dni po „wyborze nowego premiera”, niewątpliwie celem skontrolowania sytuacji (sowieci deklarowali bowiem, że nie zamierzają ingerować w wewnętrzne sprawy PRL). Wrócił do Moskwy uspokojony deklaracją przyjaźni oraz tym, że „pakiet kontrolny” pozostał we właściwych rękach. W tej sytuacji, stronom „porozumienia narodowego” pozostało jeszcze tylko przeprowadzić „upadek komunizmu” w PRL.
Jeszcze w lipcu ujawnili się partyjni „reformatorzy o przekonaniach socjaldemokratycznych”, planujący nową siłę polityczną, która wkrótce miała stać się kontynuacją PZPR. Od tego czasu, a szczególnie od rozpoczęcia działalności „okrągłostołowego rządu”, partia komunistyczna nieustannie „traciła wpływy” i „słabła”. Trudno się temu dziwić, skoro funkcjonariusze partyjni zajęci byli przede wszystkim przygotowaniami do „transformacji” (głównie na własny rachunek), podobnie jak zajęci „swoimi sprawami” milicjanci i esbecy.
*
W zaistniałej sytuacji, organizacje niepodległościowe i antykomunistyczne, przede wszystkim KPN, „Solidarność Walcząca” oraz FMW, podjęły akcje zajmowania siedzib PZPR oraz organizacji stworzonych przez komunistów (PRON, ZSMP). KPN domagała się dodatkowo dopuszczenia jej do profitów politycznych i gospodarczych „na miarę” swojej „konstruktywnej postawy” (jej kierownictwo popierało „przemiany”) i jak się niebawem okazało, co nieco udało się jej uzyskać. 17 listopada w Warszawie „obalono” (z wykorzystaniem „rządowego” dźwigu) pomnik Feliksa Dzierżyńskiego (przy okrzykach „precz z komuną!” gapie rzucili się na „relikwie”, zapewne zainspirowani „upadkiem muru berlińskiego”), a siedziba KC PZPR obrzucona została kamieniami. W grudniu w Krakowie-Nowej Hucie usiłowano zniszczyć pomnik Lenina, który zaraz potem zdemontowano. Kulminacja takich akcji nastąpiła w styczniu 1990, kiedy to m.in. w Poznaniu demonstrowano pod siedzibą PZPR oraz bezpieki i próbowano zdobyć tę drugą (powtórzyło się to w lutym).
Mimo tego, że większego odzewu społecznego na powyżej opisane akcje nie było, komuniści ulegli żądaniom oraz presji i organizacyjnie „rozwiązali się”. 29 stycznia 1990 roku, ostatni „zjazd” PZPR podjął swoją ostatnią uchwałę – o przekazaniu majątku nowej partii, po czym komuniści podzielili się na dwie „socjaldemokracje”. „Obrady” te odbywały się w atmosferze zamieszek i „pałowania” demonstrantów przez „oddziały prewencji milicji obywatelskiej” – do niedawna znane jako ZOMO – z rozkazu kierowanego przez „opozycję” rządu. 1 lutego rozpoczął się pierwszy kongres większej ze wspomnianych frakcji (można by rzec „bolszewików”, choć faktyczni bolszewicy byli w rzeczywistości mniejszością) – „Socjaldemokracji RP”, której to „nowej partii” przekazano majątek PZPR.
Nazwa ta nie była na wyrost. Miesiąc wcześniej doszło bowiem do „zmian” w treści „konstytucji” PRL, w wyniku czego polskie „państwo” komunistyczne nazywało się już „Rzeczpospolitą Polską”, a orłowi w godle PRL dodano koronę. W treści tych „zmian” nie nawiązywano do konstytucji przedwojennej II RP, nie przywracając także jej symboliki. Jako ich przykład, może posłużyć to, że w artykule 85 peerelowskiej „konstytucji” frazę „budowie społeczeństwa socjalistycznego” zastąpiono frazą „budowie społeczeństwa obywatelskiego”. W ten sposób polski komunizm „upadł”, co było bardzo na czasie, bowiem w Warszawie, od niemal pół roku, funkcjonował już „kapitalistyczny” „Jarmark Europa” na Stadionie Dziesięciolecia „Polski ludowej” (formalnie Stadionie Dziesięciolecia Manifestu Lipcowego).
22 grudnia 1990 roku prezydent Rzeczypospolitej Polskiej Na Uchodźstwie oddał symbole wolnej Polski następnemu po Jaruzelskim prezydentowi „nowego, wspaniałego” peerelu, Wałęsie. O ten sam „urząd” starał się także lider „Solidarności Walczącej” Kornel Morawiecki, w chwili gdy powstała pierwsza wersja tego tekstu, „marszałek senior” w „sejmie RP” 8-mej kadencji.